Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wyszli. Motold nic więcej nie rzekł.
Przy herbacie doniósł szwagrowi ultimatum Kasjana — zostało żartobliwie, chętnie przyjęte. Nolten był istotnie bardzo dowcipny, doskonałych światowych form i obycia, gość miły i łatwy, bo sam się bawił, bawiąc drugich.
Wizyta się przeciągnęła do zmroku, miesiąc wszedł, wieczór był rozmarzająco ciepły. Janiccy przeprowadzili gości do «gondoli», jak mówił Nolten, pożegnano się «do widzenia» i gdy łódź odbiła, Nolten śpiewać począł, zapatrzony w stojącą na brzegu, miesiącem objętą, Zośkę:

O zejdź do gondoli, kochanko ma,
Noc cicha, jak cień — jak cień, tylko fala drga.

Ładny, silny miał głos i pieśń ślicznie szła po toni. Zośka, wsłuchana, patrzała na łódź, a Wacław głos swój połączył:

Gdzie wiosłem poruszę tam pali się toń.
I płynie łódź moja przez ognia błoń.

Zośka zapatrzona, zasłuchana, z cicha nucić poczęła:

Ta toń to miłość, łódź serce się zwie,
Ach wir ją porywa, ach wir ją porywa,
Ach ocal ty mnie —

Tylko Motold nie śpiewał, ni w miesiąc, ni w toń srebrną nie patrzał, ni na dziewczynę, ni zdawał się słuchać. Położył się w łodzi i oczy zamknął.
— Śpisz Kostuś — zagadnął go Nolten, gdy byli już daleko — w ciszy i pustce wodnej.