Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jest taki! — zaśmiał się Naum. — U Niemca w Szafrance na łańcuchu pod daszkiem stoi.
— Aha — puhacz! Prawda, istny kot! — potwierdzili chłopi ubawieni.
— No, to ja ci go dostarczę.
— Dostaniesz aha, spróbuj! To może mi i z dziesięć dębów dostaniesz z Szafranki?
— Czemu nie dostanę.
— Nu — to i mnie wtedy dostaniesz!
— Słyszeli wy! — zawołał Kasjan do świadków.
— Ojoj — gotowi ją tobie sami przyprowadzić! — odpowiedzieli chórem wśród ogólnej wesołości.
Kasjan zbliżył się do dziewczyny.
— No — daj gęby na zadatek!
Dostał pięścią między oczy, że aż się zachwiał.
— Dalibóg — bykaby położyła! — pochwalił i sięgnął w zanadrze — naści gościńca.
Zamigotała w oczach dziewczyny jaskrawa jedwabna chustka — zawahała się chwilę — wzięła do ręki — wszystkie baby poczęły oglądać — podziwiać.
Pokusa była wielka, ale Likta się przemogła. Cisnęła mu ją w oczy.
— Idź do djabła z twoją chustką.
— Durna ty! — oburzyła się Hrypa.
— Niechce — to ty weź — rzekł Kasjan niby obojętnie.