Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chcesz, sobie weź, komu daj. Tylko te pięć tysięcy rubli oddaj rodzeństwu — pierwsze, co zbierzesz, niech się podzielą niemi, a potem o nic mi nie chodzi. — Mam dość dla siebie.
Chciała rany tknąć, nie śmiała, ale przecie nie straciła nadziei, że on wróci — żyć musi.
Biegły myśli i łódź biegła. Słońce wschodziło, gdy Kasjan się odezwał:
— Panienko — zuchy Sydorcy — już złapali młyn.
Zerwała się. Czaharskie wzgórze bielało, zorzą ozłocone — i roił się na niem tłum chłopów — wokoło czarnej masy młyna.
Panował gorączkowy ruch i głośne rozhowory.
Chłopstwo, ociekające wodą, brudne, zmęczone, było jednak uradowane z dzieła. Rozpalili już ognie, radzili nad naprawą grobli, a na widok przybywającej dziedziczki poczęli się śmiać i hukać z uciechy. W mig znalazła się wśród nich, znieśli rzeczy, rozgościła się w opuszczonej chacie, którą Naum z grubszego oczyścił, a szczególnie wedle chłopskiego pojęcia o wygodzie i dostatku, opalił tak, że upał panował nie do wytrzymania. Okien zaś nikt nie pomyślał otworzyć, zresztą nie posiadały nawet zawias, bo wentylacji i Moszko nie uznawał. Chłopi patrzyli ze zgrozą, jak na jej rozkaz Naum wyjął wszystkie okna i wypuścił «takie» ciepło, a baby ze zdumieniem usłyszały, że