— Sto rubli.
— To je zabiorę!
Odliczył z pieniędzy setkę. Popatrzył na resztę, zawahał się — i zaklął.
— Czort z tobą. Trzymaj sobie. No i słuchaj. Ja ciebie puszczę, ale żebyś zginął z całym rodem twoim, żeby po tobie znaku i pamięci nie zostało na wieki wieków. Rozumiesz — do jutrzejszego zachodu słońca — ni baby, ni bachorów, ni śmiecia po tobie nie zostało w Czaharach.
— Czy ty zdurzał? Albo ja głupi siedzieć?
— Semko związany w ziemiance leży. On ciebie nie zatai — tobie nie czekać, ani oglądać się. Nu — pamiętaj — co ci każę — i idź szukać szubienicy! A spiesz się — bo po policję posłali niemego.
Szarpnął pas, zerwał go.
— Mnieby takim utrzymali! — rzucił z pogardą.
Żyd zerwał się — dał jeden krok w gąszcze i przepadł. Kasjan poczekał jeszcze chwilę, schował pieniądze i papier i nagle za głowę się złapał.
— Ot i nie powiedział, gdzie wódka schowana. Aj — jaki ja durny!
Ale że żyd był już daleko, więc praktyczny Kasjan o pościgu nie myślał — spojrzał na słońce, położył się na ziemi i usnął, czy udawał sen. Ocuciło go uderzenie kija po plecach.
Nad nim stał urzędnik, od stóp do głowy
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/109
Wygląd
Ta strona została przepisana.