Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I to, co to jaskółka! — dodała Marynia.
Pan Ksawery spojrzał po obecnych.
— Słyszycie! Ledwie się to na nogi zebrało, ledwie gadać zaczyna, a czego chce?
— Wiadomo, krew! — rzekł Drozdowski.
— Straszno, jeszcze się wygadają, dzieci! Kto podsłucha, donos da! — szepnął wiecznie ostrożny stary Kacper.
— A jak się nie nauczą, co będą warci!! — burknął pan Ksawery. — Dziś chyba nikt nie szpieguje. Zamknięte okiennice!
— Ja obejdę dom! Zobaczę! — rzekł Siemaszko.
— Jakby zbójca szedł, ja go zastrzelę! — rzekł Kostuś, łuk naciągając.
— No, to śpiewajcie ze mną:

W krwawem polu srebrne ptaszę,
Poszły w boju chłopcy nasze,
Hu ha, krew gra, duch gra, hu ha!
Niechaj matka zna, jakich synów ma!

Dzieci słuchały, wpatrzone w dziadka. Stara Monika i Siemaszkowa otarły oczy. Drozdowski śpiewał razem:

Obok Orła znak Pogoni,
Poszli nasi w bój bez broni.
Hu ha, krew gra, duch gra, hu ha!
Matko Polsko, żyj, Jezus, Marja, bij!

Na podwórzu zaszczekały psy i ucichły, skrzypnęły wchodowe drzwi i rozległ się głos:
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Obejrzeli się wszyscy. W progu stała chustą otulolona, obwieszona sakwami żebraczka.
Musiała być znana, bo Siemaszkowa odpowiedziała:
— Na wieki. Coś się tak spóźniła? Wieczerzę już zjedli.