Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie, żadnych zobowiązań. Znajduję, że tak dalecy jesteśmy od siebie, tak odmiennych pojęć o tem szczęściu i życiu, że ani go sobie damy, ani iść przez życie razem nie potrafimy.
— Pani kocha innego?
— O, zupełnie innego.
— To rozstrzyga kwestję. Niechże z nim pani będzie szczęśliwa!
— Dawno już mi go życie zabrało. Ledwie majaczeje w pamięci i nie spotkamy się zapewne nigdy. Szczęście — praca, służba dla idei — im cięższe, tem milsze.
— Czy człowiek poza tem nie ma prawa mieć własnych radości i bólów, pragnień i kogoś własnego?
— Owszem, każdy to ma, aby cierpieć.
— Chociażby, ale kochać, pragnąć, marzyć, zdobywać, posiadać, bogom być równy w szczęśliwości. To każdy mieć musi, inaczej nie będzie człowiekiem, ale cieniem.
— Pan to wszystko już przeszedł, wiele razy zapewne.
— Nie, anim marzył, anim zdobywał, anim kochał. Bywałem upojony, szalony, przesycany, alem też nigdy nie cierpiał, więc nie miłość to była. W środowisku, w którem wzrosłem, jest to jedną z zabaw i rozrywek. Zapewne tem wyznaniem nie zjednam sobie pani, zresztą nie mam zasługi wyznania, gdyż pani wie o mnie, może nawet więcej i gorzej, niż było. Mniejsza, nie będę się uniewinniał i tłumaczył — i poco? Odmawia mi pani, wyjeżdżam jutro, nie będę więcej nudził i dokuczał. Proszę mi wybaczyć śmiałość! Jestem tak opętany tą mocą nieznaną, która mi zasłania wszystko, co nie jest panią, jestem rozkochany do bezpamięci, do bezczucia. Odmówiła mi pani, i nawet nie jestem w stanie cierpieć wobec szczęśliwości, że pani jest, że żyje, że mogę marzyć i śnić o pani i mówić w mej myśli wszystko, co mi piersi rozsadza, i kochać, i pieścić, i swoją nazywać, i za-