Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A schowaj dobrze pod koszulę! — upomniał ostrożny Siemaszko. — A pieśni to jakie?
— Czekajcie. Kolację trza zjeść, potem Marcin nam przeczyta!
Ale Siemaszko okulary włożył i zajrzał do książki. Od pierwszego słowa, książkę w zanadrze schował i poszedł zamykać okiennice, a potem i drzwi zasunął. Dopiero wtedy siadł spokojnie do wieczerzy.
Długo świeciło się u Siemaszków przez szczeliny okiennic. Pierwsze kury piały, gdy światło zgasło i dwóch wyszło na podwórze. To Wiktor z synem szli spać do szopy na siano i tam jeszcze długo szeptali, nie mogąc się dość nagadać.
A gdy szli, przeprowadziły ich psy, łasząc się do chłopaka, a on mówił:
— Ten stary Obal, to syn tej Służki, z tych co to mnie lizały na ganku. Dopiero dwa lata jak zdechła. Aż mi wstyd było, ale jakem ją zakopywał na klombie pod lipą, to płakać się chciało! Powiadajcie, ojcze, powiadajcie, jakeście się to kryli. Pokażecie kiedy te miejsca.
— Pójdziemy wszędzie, a najpierw pokażę ci mego dziada mogiłę i to miejsce gdzie stała chata!
— Postawim znowu w tem miejscu, kiedyś!
— Jakżeby! A pocóż byśmy byli i zostali!
Nazajutrz rankiem zgonnik sam szedł drogą ku innym dworom i osadom. Wybierał takie, gdzie kogo szukał. Odwiedził Deremera leśniczówkę i Oziernę opornej szlachty, wstąpił do pana Saturnina. Nikt go nie poznał, ale i on nie odnajdywał dawnych ludzi. Spodleli jedni, zruszczeli drudzy, a wszyscy jakby nie pamiętali krzywd, jakby zgodzili się z losem. Nawet Ozierańscy dzicy jacyś byli, ciemni, rozpróżniaczeni pieniactwem i znikczemniali niedostatkiem.
Nie, dla ludzi nie wróciłby tutaj, wstrętni mu byli, ale gdy zostawał sam, na drodze wśród pól, lasów, sennych moczarów, taką radość czuł, tak odnajdywał wszystko swoje, własne i niezmienione, że już o ludziach nie