Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na rzece. Pisaliśmy na to zbiorową skargę, ciekawam rezolucyi.
Iłowicz się uśmiechnął ironicznie. Więc żyły jeszcze w Rosyi osoby, które na podobną skargę spodziewały się rezolucyi.
— Jeśli ciocia chce, powiem Afanasiewowi, aby drzewo z Gródka uwolnił od opłaty. Ja to załatwię.
— O, co to, to nie: Płacą wszyscy, płacę i ja. Nie będzie powiedziano, że dla Janowej Barcikowskiej czynownicy czynią jakieś łaski. Coby o mnie pomyśleli sąsiedzi. Ty te bezprawia zanieś do wyższej władzy, poprzej naszą skargę, niech tego złodzieja do turmy wpakują. Oto twój obowiązek.
— Dowiem się o losach waszej prośby i uczynię, co można! — odparł, byle się jej pozbyć, bo wiedział doskonale, że skargę dawno rzucono pod stół...
Nareszcie pewnego dnia Iłowicz oznajmił, że przyjechał na pożegnanie, że wracać musi do Petersburga.
Poprosiły go, aby dni kilka zabawił i przystał z chęcią, myśląc o dyetach.
Tego wieczora pani Anna przyszła do dziecinnego pokoju na konferencyę z synową.
Dzieci już spały, babka zajrzała do każdego łóżka, dotknęła głowy, pogładziła po włosach i zatrzymała się nad Waciem. Twarz miała zamyśloną i smutną i bez słowa zrozumiały się z panią Barbarą.
— Trzeba się na coś zdecydować, rzekła wreszcie, wzdychając. Tedwin wrócił z miasta, mam list od doktorowej.
— Cóż, weźmie go na stancyę?
— Wzięłaby, ale dyrektor gimnazyum nie