Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poszła do swego buduaru wzięła elegancki arkusik papieru i napisała.
— Tercew się wygadał, trzeba go sprzątnąć do jutra.
Zakleiła kopertę, przyłożyła markę, narzuciła na siebie okrycie, kapelusz i wyszła na spacer z Nataszą. W skrzynkę pocztową wsunęła bilecik, i już zupełnie spokojna wróciła. Wacław kazał sobie podać obiad w gabinecie, a nazajutrz bardzo rano poszedł do restauracyi, gdzie mu Tercew naznaczył, że będzie po owe tysiąc rubli.
Ale Tercewa nie było.
Dzień przeszedł, jak zwykle; po biurowych zajęciach, Barcikowski udał się do Iłowicza. Zastał starego w bardzo dobrym humorze, ożywiły go morskie kąpiele, z Julią był widocznie w zgodzie.
— A, jesteś. Cóż, byłeś w Gródku?
Wacław nic nie odparł, usiadł ciężko w fotelu i dopiero po chwili począł mówić jakimś nieswoim głosem.
— Ja do wuja przyszedłem na ważną rozmowę. Czy nas tu nikt nie słyszy?
— Nie, zresztą nie rozumieją po polsku.
— Wuju, ja jestem prawie pewny, że moja żona źle się prowadzi. Dowiedziałem się strasznych rzeczy.
— No, no, cóż tam nowego?
— Morduchow jest jej kochankiem.
— Morduchow. To nowina! Jakto — więc tyś o tem nie wiedział!
— A któż wiedział!
— Cały świat. Już nawet o tem nie mówią, to takie stare. Przecie to ci zrobiło ka-