Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wania w domu i raz się to twoje pieszczenie skończy. Do chłopców trzeba wziąć guwernera, któryby ich ostro trzymał i swawolę ukrócił! Ja mam dość tego piekła w domu!
— Ależ, Saszeńka, przecie ty się niemi nie turbowałaś nigdy.
— Ale dokuczyły mi dosyć. Nie turbowałam się i turbować nie myślę. Wiesz, że nie cierpię bachorów. Nie jestem stworzona na samicę!
Rozebrała się i położyła do łóżka. On chodził po sypialni — odurzony.
Jakże inny był powrót do domu od tego — marzonego.
— Ano, poszukamy guwernera, kiedy chcesz. Chociaż Kola jest jeszcze tak mały...
— Niema co szukać. Trzeba wziąć Tercewa.
— Co? A toć go wygnali z uniwersytetu za socyalizm, awantury i burdy nocne!
— Et, wierzysz, co prawią stare mantyki. Chłopak ostry i zuchwały, to się nie podobał grzybom, urzędnikom i profesorom. A właśnie takiego zucha dla chłopców trzeba, jeśli mają z nich być ludzie, a nie takie mazgaje, jak ty. Tercew jest człowiek trzeźwy, a chłopcy po tobie mają dosyć sentymentalizmu i miękkości. Sukcesya — w życiu niepopłatna.
Zwiesił głowę i po chwili rzekł cicho:
— A jednak pokochałaś mnie dla tych niepopłatnych przymiotów — i one nas połączyły.
Żachnęła się niecierpliwie.
— Jeszcześ się roztkliwił bardziej, tam u rodziny. Cóż, dali ci pieniądze?
— Będą na Nowy Rok.