Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tym razem chłopak się udał. Zdrów był, silny, krzykliwy. Rychło stał się bóstwem babki, szczęściem matki, słońcem całego domu. Sprawiono świetne chrzciny i pani Anna dała wnukowi imię ojca swego, który padł pod Moskwą — Wacław.
Minęło lat kilka. Dwoje dzieci przybyło, syn, drugi Filip i córka Jadwiga, ale tej już ojciec nie zobaczył.
Na parę miesięcy przed jej urodzeniem, zmarł pan Seweryn Barcikowski nagle, w kilka dni — na zapalenie płuc — po polowaniu na dziki.
Matkę uczynił dożywotnią właścicielką fortuny, pod jej opiekę oddał żonę i dzieci. Pani Anna miała w owe czasy lat pięćdziesiąt kilka, siły wielkie, włos ledwie szronem przyprószony, zdrowie żelazne. Ból zniosła w milczeniu i zaraz po pogrzebie syna, w silne, wprawne ręce wzięła zarząd domu, interesów i majątku.
Powstanie 1863 roku zastało tedy znowu w Gródku dwie kobiety i troje dzieci. Nie było syna na daninę krajowi — dawano tylko pieniądze. Płaciła pani Anna Rządowi Narodowemu — płaciła rosyanom. Gródek zniósł w jednym roku cztery kontrybucye, a zniesienie nagłe pańszczyzny zadało cios okropny.
Już i zapasy się skończyły — zaczęło się ciężkie, mozolne życie z kapitału. Prędko osiwiała głowa pani Anny, zmarszczki poryły przed czasem twarz pani Barbary.
Świekra siwiała nad rachunkami, ona nad dziećmi.
Wacław miał dziesięć lat. Chłopaka hojnie obdarzyła natura. Piękny był, nad wiek rozwinięty, wesół i dobry. Więc matka widzia-