Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w porę. Z przestrachem spojrzał na swój strój — i stało się raz pierwszy w życiu, że do stołu przyszedł ostatni, nie śmiejąc spojrzeć w oczy matki i bratowej — przywitany milczeniem, brzemiennem krytyką.
Stara księżna odzywała się zwykle mało, uwag nigdy nie czyniła w towarzystwie, ale oczy jej ostre i zimne spoczęły na synu z wyrazem nieopisanego lekceważenia. Pomyślała zapewne, w jak niegodne i nieudolne ręce dostał się rodu honor i reprezentacja.
Książę Lew wiedział zresztą, że u matki nigdy nie był w łaskach, z tą różnicą, że dawniej był lekceważony, a teraz ostro sądzony.
Ale też dawniej czuł to i może bolał; teraz nie czuł i niedbał już.
Zachowywał się względem niej, jak względem reszty świata — très correct i chłodno.
Obiad przeminął w nastroju sztywnym, jaki zwykle stara księżna rozlewała na otoczenie. Z pewną ulgą wstano od stołu.
Książę starał się swój błąd zatrzeć. Nie odstąpił dam, rozmawiał, żartował, opowiadał anegoty, bawił towarzystwo, flirtował z bratową. Był «idealny», zdecydowała ciotka rozpromieniona, «niebezpieczny», raczyła przyznać piękna pani.
Matka milczała na swym tronie; ale on wiedział, że jej nie przejednał.
Zauważyła to księżna Idalja.
Przechadzali się sami po tarasie. Panna Lawinja, ukryta w gęstwinie, oddawała się ulubionej czynności — podsłuchiwała gruchania Maszkowskiego i Izy, siedzących na ustronnej ławeczce.