Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Książę Leon zwrócił się do sługi — wyprostował.
— A któż na jego miejscu jest zarządzającym?
— Niemiec, miłościwy kniaziu, pan Butner.
— Więc gdzież Siła pojechał?
— Do pana Grzymały, do jego dworu.
— Kretyny! — zamruczał książę, widocznie rozdrażniony. — Wołać do mnie pana Butnera. Siłę zawrócić z drogi!
— Natychmiast.
Pokojowiec zniknął, a książę wstał, krzesło gwałtownie odsunął i poruszony, począł żywo chodzić po pokoju.
Baron Amadeusz słusznie nazywał tę służbę stadem. Ładnie wykierowała swego pana ślepem posłuszeństwem!
Narazili go na śmieszność wobec dawnego rządcy, a obecnie niezależnego obywatela.
Książę stanął przy oknie i, zapatrzony w jeden punkt, którego nie widział wcale, pomyślał nagle, że istotnie nie wczoraj pożegnał Holszę, ale przed pięciu laty, że służba się zmieniać musi, że Grzymałę zapewne oddalono za nieudolność i zastąpiono Niemcem, zdolniejszym.
Ziewnął nerwowo.
Bądź co bądź, jeśli Siła pogoń uprzedzi, stanie się gorzej, niż grzech: stanie się niestosowność; zmiana zarządzającego przyczyni mu tylko roboty. Tamtego znał przynajmniej z widzenia. Znał, zapamiętał, — a nawet uczuł przykrość niejaką na myśl, że go już niema.
Na korytarzu rozległy się kroki ciężkie, potem skrobanie do drzwi, nareszcie ukazał się człowiek