Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nim książę opowie nam, gdzie i jak doszedł do posiadania tej blaszki, stracimy dużo drogiego czasu.
Leon podniósł oczy na mówiącego.
— Mylisz się, baronie — odparł — ja opowiadać nic nie będę.
— Zdaje mi się, że się ośmielasz mnie opierać — zawołała panna Lawinja. — Ustąpisz, gdy zajrzę do środka tej pamiątki.
Książę już usiadł napowrót. Gruby pęk asygnat położył przed sobą i pochylając głowę, przeprosił towarzystwo za zwłokę.
Na ostatnią zaczepkę ciotki podniósł oczy.
Pomimo panowania nad sobą, w źrenicach jego błysnęło złowieszcze światełko, chociaż ton i odpowiedź były niezachwianie uprzejme.
— Daruje ciotka, ale nie mam nic do opowiedzenia, tem mniej pod naciskiem groźby, której ciotka nie spełni.
— Dlaczego?
— Bo ciotka nie potrafi popełnić niedyskrecji.
— Radzę ci zbytnio w to nie wierzyć. Jestem kobietą. No, pełń swój obowiązek. Grajmy o medaljon.
— Gdy mi zabraknie pieniędzy to i owszem.
Rzucał spokojnie karty. Ale siedząca obok niego księżna Idalja widziała, jak przez maskę światowej uprzejmości i swobody, delikatne jego rysy kurczyły się i drgały. Przegrywał ciągle.
— On vous adore! — zaśmiała się zalotnie.
— Żałuję, że nie wiem kto — odparł.
— Dama z medaljonem, naturalnie.