Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i jestem juk dziecko, które chodzić i mówić nie umie. Jeśli mnie ktoś, komu wierzę i kogo kocham, nie poda ręki i nie dopilnuje, jeśli samotnym czuć się będę — nie wytrzymam i znów padnę. Pan mnie rozumiesz i mówiłeś mi niegdyś, jakim być powinienem. Dobrze, chcę być takim, ale tylko z panem. Zapóźnom przejrzał może, ale nie moja to wyłącznie wina. Te pajęczyny — pamiętam pańskie określenie — omotały mnie. Tak rosłem i takbym umarł, gdyby nie to, żem został taką ostracyzmem dotkniętą jednostką. Bunt wszelki wyradza gorycz; gorycz prowadzi do refleksji. Zacząłem myśleć... A potem, ostatnim ciosem... był ten — ten trup. Pan myślisz, że zwyrodniałego arystokraty nie dotkną wyrzuty, wstyd, ohyda przed samym sobą, że on nie potrafi nanowo zostać człowiekiem? Przeciwnie. Wydelikaceni fizycznie i moralnie czujemy subtelniej, ale w pracy jesteśmy dzieci nieudolne. Mówię to wszystko panu, czegom nie mówił nikomu. Odsłaniam swe słabości, pokazuję duszę, dlatego, żeś pan do niej kilkakroć kołatał. Oto jest. Prorokowałeś jej pan zmartwychwstanie. Może to zmartwychwstanie jest na progu. Teraz więc pan niemasz prawa odrzucić mej prośby, mej dłoni, mego serca... Ze wszystkich wspomnień, marzeń, wiar i uczuć, które mi poobalało życie, pan jeden cało wyszedłeś. Pytam tedy: czy ma mnie i to zawieść... ostatnie?
Grzymała już się nie wahał.
— To księciu zostanie! — zawołał, w szeroką swoją dłoń ujmując kobieco drobną rękę, — to księciu wierne będzie do grobu! Dam swą siłę, pomoc, całą duszę, ale mi książę niech zostanie, jakim jest w tej chwili. Nie wolno już księciu wstecz wracać — co