Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żebrak albo kraść się nauczy. Butner chciał go się pozbyć, bo on jego propozycję odrzucił — aby na spółkę eksploatować las w folwarku, okradać księcia. Leon spojrzał znowu na datę. Upłynęło od tego czasu pół roku. Popatrzał na stosy tych listów i więcej nie czytał. Zdało mu się, że każdy był łzą, jękiem, stękaniem lub zgrzytem.
Odsunął się od biura. W pokoju wczesny zmrok jesienny zapadał. Zadzwonił i wstrząsany chłodem, kazał rozniecić ogień na kominie i podać światło. Jeszcze nie zaczął działać, a już goryczy miał pełną duszę — goryczy, wyrzutów, a co najcięższe, poczucia nieudolności, słabości, niemocy przed zadaniem. Stracił zupełnie głowę. Ujrzał się wobec chaosu i osłupiałym wzrokiem wpatrując się przed siebie, gubił się w bezładnych myślach i zamiarach.
W tej chwili Siła stanął na progu i oznajmił:
— Pan Grzymała.
Książę, jak ruszony sprężyną, podskoczył, zerwał się z miejsca, zdaleka już jak do zbawcy ramiona wyciągnął.
Obydwaj byli dnia tego w niezwykłem usposobieniu; stało się więc, że zamiast ściśnięcia dłoni, uścisnęli się jak bracia i żaden się nawet nie zdziwił. Grzymała blady, w żałobie, zmizerowany strasznie, miał łzy w oczach, gdy zaczął mówić:
— Musiałem dzisiaj jeszcze podziękować księciu, choć pora niestosowna, ale mnie dusiła wdzięczność i nie mogłem jutra doczekać.
— Panie Grzymała, to były tylko pieniądze!
— Mniejsza o nie. To było serce księcia; ja za