Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Sklep mieścił się naprzeciw kuchni. Posiadał wszystko: od cukru, herbaty, perkalu, do smarowidła, pierników, sznurów i rzemieni.
Chłopi kupili siarki i wychodząc, gryźli ją jak cukierek, po nich weszło kilkoro dziewcząt i zażądało tasiemek, mydła i bielidła do twarzy. Patrząc na ich grube postaci i ospowate, szpetne twarze, Mrozowicki nie mógł nawet uśmiechu powstrzymać.
— A jakże, różują się i bielą, — potwierdziła Utowiczowa, zupełnie to znajdując naturalnem.
Zasiedli nastałe w sklepiku, bo wciąż ktoś wchodził. Młody człowiek przypatrywał się ciekawie tym obcym typom. Ogólnie rośli byli, dobrze zbudowani, o uczciwym wyrazie twarzy. Dostatnio się mieli, wyglądali jak wolni obywatele. Większość miała poodmrażane nosy i policzki, a mróz ten ciągły czynił przygnębiające wrażenie. Mało kto wesoły był, mało kto zagadał.
Utowiczowa raz tylko zgiełk podniosła, otrzymawszy fałszywą asygnatę.
— Co to takiego? To śmiecie! Kirgizom w step posyłajcie! Ja nie taka głupia.
Zresztą targ odbywał się spokojnie, bez swarów i długich protestów.
Wreszcie i Mrozowicki pomagać zaczął, bo staruszka rachowała z trudnością, a łatwo traciła głowę. Potem Siergiej ją wywołał w jakiejś sprawie kulinarnej.
— Panie drogi, — rzekła wychodząc — na każ-