Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dem przyjdzie pomścić go i znowu ginąć. Tak oni od wieków ten bój toczą z wrogiem-biegunem. Tak im Bóg naznaczył, by i Syberja wydziedziczona miała lato swoje. Toboł ruszył ku morzu, wlokąc kry, a do niego step spychał swe śniegi, swe wody, swą pleśń. Rzeka się wzdymała ogromna, do morza podobna, bezbrzeżna, oblizywała stopy „uwału”, dotykała wsi nadbrzeżnych, a pomimo swego majestatu wrzała czas jakiś i piana obryzgiwała brzegi. Na dnie ten szał się liczył, potem ją skwar obezwładni i płynąć będzie leniwie, zdjęta martwotą żaru.
W dwa dni step zaczerniał, w pięć ożył, w tydzień zazielenił.
Antoni Mrozowicki, który na cud ten pierwszy raz patrzał, zestawił w myśli ten pochód wiosny z najściami Mongołów. Jak oni, tak przyroda ich nie znała oporu, szła jak piorun, druzgocząc, co spotkała po drodze, i zamierała, gdy impet minął. Natura kształci ludzi i taki człowiek jest, jaka jego ziemia.
Nagle uczynił się upał. Step, wilgocią przesiąkły, począł drżeć i żyć szalonym pędem, i to życie rosło. Zda się, słychać było szmer kiełkowania, szelest pracy pączków, okiem schwytać było można wzrost źdźbeł i liści. I wnet po tych obszarach pustych ludzie poczęli się ruszać. Kirgizi zwinęli jurty, opuszczali swe zimowe leże, zmykali na południe, ku swym letnim koczowiskom. Zapędzali niedobitki bydła, stada owiec, koni; rozbiegali się jak szarańcza na żer.