Strona:Maria Rodziewiczówna - Światła.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Już na drugi dzień zaczęły się swary, na trzeci doszło do bitwy. We czterech łatwo pokonali Seweryna i wyrzucili na ulicę.
Wtedy dopiero przypomniał sobie Paraskę i wstąpił do ich chaty.
Stary był już tak słaby, że prawie ciągle leżał, macocha rządziła wszystkiem, dobierając sobie coraz to nowych parobków.
Seweryn wywołał Paraskę do płotu, rozpowiedział swą biedę.
— Chciał ja ciebie zaraz brać — ale ot dola!... Trzeba z bratami sąd uczynić.
Przyznała mu słuszność. Czekała tyle, przeczeka i to jeszcze. Dusza jej odżyła na jego widok, teraz wszystko jej się wróci!
Ale na sądy pieniędzy trzeba; im więcej, tem prędzej koniec.
Oddała mu nieboga wszystkie swe oszczędności, wszystko, co ukryć mogła przed chatą z zarobionych przez te lata pieniędzy.
Chłopak przyjął spokojnie, jako słuszną należność, parę tygodni włóczył się po miasteczkach, naradzał się z pokątnymi doradcami, wrócił z dobrą myślą, ale bez grosza.