Strona:Maria Rodziewiczówna - Światła.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wtedy poczuł, że jest stary, słaby, zmęczony i, usiadłszy na ojcowskiej mogile, zamarzył o śmierci.
Ledwie się tego wieczora zawlókł do budy, już mu nawet topór ciężał, niemoc ogarniała kości.
A nazajutrz nie wstał z posłania — wszystką już moc wyczerpał.
Leżał samotny, ognisko tlało — na dworze wiatr liście opędzał, i tłukły się o szyby.
Drwal zasnął może — a może to i jawa była.
Cicho się drzwi otwarły — i weszła jego pani.
Drwal się z posłania poderwał i, niepomny, żadnej męki, żadnej troski, do kolan jej przypadł, kraj wdowiej szaty całując.
— Opani moja. Wspomniałaś mnie! — wyjąkał.
— Pamiętałam o tobie przez wszystkie dni twego żywota.
— A jam ci służył, jakem rzeki, ale robota moja jako mrówki i robaczka — bez śladu.
— Aleś miłujący ją pełnił?
— Miłujący, pani moja, miłujący. Pomimo ludzkie mowy i pomimo zapłaty. Topór się stępił, moc mnie uszła — jam ciebie czekał, miłujący.
— Otom jest z nagrodą.