Strona:Maria Reutt - W cygańskim obozie.pdf/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I zagrał naprzód czardasza, a potem kołomyjkę, ale nikt widocznie nie był w pobliżu i nie słyszał jego muzyki, a jemu już tak ciążyły skrzypce, tak trudno było ruszać paluszkami po strunach. Grał jednak jeszcze.
— Cicho — zawołała naraz Zośka, która leżała obok na ziemi. — Ktoś jedzie, aż dudni. Słuchali oboje i rzeczywiście z lasu wyjechał jeździec jeden, a za nim drugi i trzeci. Jechali wprost na nich. — Jerzyk chwycił skrzypce i zaczął grać.
— A tóż co za krasnoludki! — zawołał pierwszy jeździec, dojrzawszy dzieci. — Skądże tu ci artyści? Hej chłopcze, chodźno tu! — zawołał po polsku.
Jerzyk porwał się. Od tylu lat po raz to pierwszy ktoś do niego po polsku przemówił. Chciał biec, ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Legjonista żołnierz skoczył z konia i pochwycił chłopca.
— Co to jest? — wołał — to dziecko mdleje! Koledzy dajcie manierkę z winem! Skąd wy? — pytał Zośki, która podeszła i chciwie patrzała na wino, które tamten wlewał do ust Jerzykowi.
— My głodni, my bardzo biedni — szepnęła dziewczynka.
Dano i jej wina i chleba, poczem posadzono oboje na konia i powieziono ich do obozu legjonowego.
Jerzyk tak osłabł, że nic mówić nie mógł, szukał tylko skrzypiec, a skoro mu je podano, przytulił się do wiozącego go legjonisty i usnął.