Strona:Maria Reutt - W cygańskim obozie.pdf/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wojna była dookoła, balon więc mógł być nieprzyjacielskim.
Otoczono pana Szustera, szarpano go zewszechstron, ściągnięto z drzewa i wołano, że to szpieg, niechybnie szpieg wojenny. Niemiec tłumaczył się, ale nikt go nie słuchał.
O dzieciach nie wiedziano, czy też nie troszczono się o nie. Dzięki nauce Sama, wygimnastykowani byli znakomicie, czepili się więc gałęzi i cichutko siedzieli. Bali się tłumu, który temu mądremu Niemcowi, co to po powietrzu latał, wygrażał pięściami.
Żołnierze ściągnęli balon i nie zważając na rozpaczliwe wołanie Niemca, że jego dzieci zginą, poprowadzili go ze sobą. Myśleli, że on lamentuje po dzieciach, które w domu pozostawił.
— Zośka, co my teraz zrobimy? — zapytał Jerzyk — przecie nie będziemy tu siedzieć.
— A ja się boję zejść z drzewa — rzekła Zośka — a nuż nas złapią i zabiorą, jak tego Niemca.
— Już wszyscy poszli — rzekł Jerzyk, patrząc ku dołowi — zejdźmy na ziemię i wiesz co, uciekajmy, teraz chyba nikt nas nie złapie.
— A dokąd pójdziemy — zapytała dziewczynka.
— Jakto dokąd? do tatusia — odrzekł Jerzyk — do Warszawy.
I taka go radość ogarnęła na tę myśl, że w tejże chwili zaczął zsuwać się z drzewa, Zośka poszła za jego przykładem.
— No — mówił Jerzyk, stojąc już na ziemi — teraz gdzie pójdziemy?