Strona:Maria Reutt - W cygańskim obozie.pdf/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się kryć, każdy tylko gnał co sił z miasta. Uciekali nietylko ci, których dzielnica była ostrzeliwana, ale i ci, którzy mieszkali w spokojnej części, nieruszonej przez wroga.
Nie było kolei, samochodów. Ratował się więc każdy jak mógł. Szczęśliwsi złapali jakieś nędzne, nie nadające się do wojska konie. Przeważnie wybiegano w popłochu pieszo. — Nie było chyba w te straszne dni jednego domu w mieście, z któregoby ludzie nie uciekali, a już co najmniej nie sposobili się do ucieczki.
Tylko w jednem niewielkiem mieszkaniu, na odległem przedmieściu nie myślano o ratowaniu życia.
Mały, siedmioletni chłopak i chora ciężko jego matka niewiele wiedzieli o tem, co się dzieje w mieście i o ucieczce nie myśleli. Matka była nieprzytomna od kilku dni, a chłopak od niej nie odchodził nigdzie. Byli obcymi w nieznajomem mieście. Służąca świeżo przyjęta, zaraz po przyjściu wojsk pruskich odeszła. Bała się Niemców. Chorą i dzieckiem zaopiekowała się poczciwa pani Maciejowa, żona dozorcy domu. Ona przynosiła im obiady, mleko i chleb, od chwili jednak jak zahuczały armaty, coraz rzadziej tu zaglądała. Jurek opiekował się matką. Kręcił się przy jej łóżku, opędzał muchy, podawał wodę, o którą co chwila prosiła i od czasu do czasu, gdy do uszu jego doszedł silniejszy huk dział, biegł do okna wyglądać.
Nic jednak dojrzeć nie mógł. Domek, w którym mieszkali, ukryty był w ogrodzie, wśród starych drzew i poza zielenią i kwiatami widniała tylko zdaleka srebrzysta woda Prosny. Żadnej