zwane »religijne« Bohdana, jego »Hymny«, »Modlitwy«, »Wniebogłosy«, które mogą niezawodnie wypełnić kościół po kopułę samą, ale wypełnić otchłani pomiędzy »Tchem Ducha, a Duchem-Duchów«, — nie mogą. Wszystkie one bowiem niosą w sobie i z sobą dużo, dużo ziemi. Wszystkie niosą z sobą i w sobie jakiś pierwiastek kultu, obrzędu, dogmatu, zwyczaju, czegoś, co Boga tłumaczy na język człowieczy. Może nawet na anielski; ale bezpośredniem czuciem się w Bogu nie jest. Gdyby było, nie stałoby tam miejsca ani na skruchę, ani na żal, ani na rozważanie swojej słabości, ani na skargę, ani na nadzieję, ani na prośbę o to, lub o owo.
Wszystko bowiem byłoby światłem, dźwiękiem, biciem fal wieczności.
Byłoby czuciem się cząsteczki w całości takiej, że poza nią nic ani do żądania, ani do otrzymania — już niema.
Byłoby czuciem się »skry-słońc« w »słońcu-słońc«. Skry rozpalonej do bezkolorowej i nierozkładalnej bieli, o którą powietrze ziemskie już nie trąca i żadnemi jej nie tęczuje barwy.
Strona:Maria Konopnicka - Szkice.djvu/51
Wygląd
Ta strona została skorygowana.