się coś stało, że anim się ździwiła, ani przelękła, anim krzyknęła nawet, nic! Zęby mi tylko głośno szczękać zaczęły, więc oparłam się całą mocą o stół rękami i patrzę w matkę, a matka patrzy we mnie....
— Rozchodzim się, córko! — mówi.
A ja, jak to echo:
— Rozchodzim...
— I z dobrem sercem, córko? — mówi.
— Z dobrem...
— To zostańże z Panem Jezusem!
Obróciła się i do drzwi idzie, a ja jak skamieniała stoję, patrzę na nią, tylko mi coraz mocniej zęby szczękają. Otwarła drzwi, odwróciła się w progu, raz jeszcze zrobiła krzyż i szepcąc pacierz, drzwi za sobą cicho zamknęła. Dopiero kiedy usłyszałam stukanie tego kijka w sieniach, pękło coś we mnie, coś mi w piersiach warem buchnęło...
— Mamo!... — krzyknę — Mamo!...
Wyleciałam na schody, u nóg matce padłam i jak szalona krzyczę:
— Mamo! Mamo!...
Że się ta ziemia nie rozstąpiła podemną, to nie wiem.
A matka:
— Cicho, córko, cicho, bo ludzie usłyszą...
A właśnie zaczął ktoś z góry po schodach iść... Tak się porwałam, chwyciłam się za włosy i do stancyi.
Z południa już było, kiedym ocknęła, leżąc przy tym progu, przez który matka wyszła z żebrackim
Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/55
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.