Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czego trzeba mamie? Ja wszystko przyniosę, wystaram się, kupię...
— Nie! nie trzeba mi nic! tylko...
— Tylko co, mamo? — mówię.
I staję przy niej, i głaszczę ją po tych włosach siwych.
A ona odwróci głowę i nie patrząc na mnie:
— Tylko... Czy nie zamkniesz drzwi na klucz, córko?..
Do nóg jej padłam, do tych nóg biednych, w starem podartem obuwiu, za kolana objęłam, całowałam jej ręce, jej stopy...
— Nie mamo! Nie zamknę! Nigdy już nie zamknę! Przebacz mi — mówię — mamo! Daruj! Zapomnij o tem! Jakby tego dnia nie było wcale, mamo! Dobrze?...
— Dobrze, córko!
Utuliłam ją, uściskałam, otarłam oczy i poszłam stancyę brać... Tam w domu po tym strasznym wstydzie, tak mi było, proszę pani, jak po ogniu, jak po złodzieju, jak po śmierci czyjej. Aż mnie wypychało z pod tego dachu...
Ale łatwo to powiedzieć: stancyę brać; tylko że ją wziąć nie łatwo.. Nie mieliśmy żadnych sprzętów, żadnych rzeczy — nic. Gdzie znów taka druga od wypadku się trafi, żeby w niej jakie takie porządki były, jaka taka wygoda, a tanio? I to chciałam koniecznie w porządnym domu, w eleganckim, gdzieby żadnej hołoty, żadnej tej ciemnoty ordynarnej nie było! O to mi najwięcej szło! I także — żeby daleko...