Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/334

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gniewnych i szorstko brzmiących wyrazów w nieznanym mi języku...
Nagle wzrok jej padł na mnie i odbił ogromne zdumienie. Powolnym, jakby zawstydzonym ruchem odgarnęła z twarzy włosy, spuściła nogi, poprawiła suknię i podniosła się nie zdejmując ze mnie coraz głębszym cieniem zachodzących oczu. Postać jej była gibka, szczupła i składna.
Patrzyłam na nią z niezmiernem współczuciem. Co do Jakóba, ten wyniósł się dyskretnie i drzwi za sobą przymknął.
Au nom de Dieu, Madame! — wyszeptała wtedy «Dzika», przyciskając do piersi obie ręce kurczowym jakimś ruchem — au nom de Dieu...
Chciała coś mówić, ale nagle drżeć zaczęła, przymknęła oczy i szukając ręką oparcia, padła w tył na tapczan, uderzyła w ścianę głową, i zaniosła się wielkim płaczem...
De Dieu... de Dieu... de Dieu... — łkała, nie mogąc wymówić nic więcej. A tuż zaraz chwycił ją spazmatyczny i niepowstrzymany śmiech, przy którym te powracające na usta jej wyrazy, miały jakieś okropne, tragiczne znaczenie. Trwało to może kwadrans, a może i dłużej, w którym to czasie napróżno usiłowałam uspokoić Dziką. Rozpięłam jej stanik i zmaczawszy chustkę w dzbanku, położyłam ją na drgającem sercu biednej dziewczyny. Siadłam potem przy niej, objęłam ją i przycisnęłam głowę jej do piersi. Po śmiechu przyszło łkanie, rozdzierające zrazu i rozpaczliwe, potem coraz cichsze, coraz cich-