Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wieniem rozporządzał mówca, dostarczyła mu przepysznych, poprostu olśniewających zwrotów, których największą siłą była ich niezrównana prostota.
Żadnego zamieszania, żadnej dwuznaczności. Cechy obu rodzajów przestępstw zostały określone jasno, zszeregowane systematycznie, postawione niezachwianie, wskazane dobitnie. Premedytacya, która po stronie pojedyńczo spełnionych przestępstw powiewała jak lekka chorągiew, wiatrem obracana to na nice, to na lice, tkwiła po stronie przestępności zbiorowej, jak niewzruszony a posępny sztandar. Fatalny czworobok zamknął się przed oczyma przysięgłych: w pośrodku jego ziała przepaść.
Czy ją widzieli? Nie wiedzieć.
To pewna, że otworzyły się przed nimi nowe widnokręgi, że udzieliło im się coś z siły i bezpośredniości samego mówcy. Wzrok ich się zaostrzył, słuch wysubtelnił, stopień wrażliwości wzmógł do wysokiego napięcia. Z niesłychaną bystrością chwytali nietylko słowa mówcy, ale każde nagięcie, każdy nacisk jego głosu.
Innem oni teraz okiem patrzą i na obwinionych i na dowód winy. Zakrzywiony patyk był istotnie tylko odmianą klucza, który cudze zamki otwiera i cudze drzwi uszkadza; w chropowatości jego dostrzegali zdradzieckich karbów, przemyślnie wyciętych po to, żeby nieomylnie dobyć się do cudzego mienia. Kiedy mówca, demonstrując, uczynił mały