Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czywającego mówcę, krótkie urwane spojrzenia. Rzeczą było widoczną, że na coś oczekuje i czegoś się lęka.
Jakoż zwrócił powolnym ruchem pan prokurator wypukłe swoje oczy na stół, gdzie, jako dowód rzeczowy, leżał dość długi, zakrzywiony z jednego końca patyk, taki właśnie, jaki ogrodnicy zakładają na żerdkę dla zbierania wiosną liszek z grusz i jabłoni, a który nazywa się kulką.
W tej chwili pan obrońca drgnął i spuściwszy oczy, pilniej jeszcze niż przedtem paznogciom swoim przyglądać się zaczął.
Ale jeśli pan obrońca na paznogcie patrzył, to na obrońcę patrzył pan prezydujący; a patrzenie to trwało tak długo i tak szczególnym mieniło się wyrazem, aż piękne, podłużne oczy prezesa niemal zupełnie skośnemi się stały. Tymczasem prokurator głos zabrał.
— Jeszcze słowo! — rzekł. — Jest okoliczność, która winę oskarżonych niemało obciąża i prawo do tem większej surowości skłania: okolicznością tą jest, że przedmioty, stanowiące istotę czynu karnego, zabrane zostały z pod zamknięcia, z pod klucza, że owszem, zamknięcie samo uszkodzonem zostało. Bezprawie, jakiego się w tym wypadku dopuścili oskarżeni, jest tak występne i potępienia godne, iż samo jedno wystarczyłoby do zwrócenia przeciw nim całego ostrza karzącej sprawiedliwości. Oto leży przed wami, panowie, dowód niezbity ich winy! Oto owo narzędzie występku, które dopomogło oskarżonym do