Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i przyzostawał u bramy. Dopieroż jak się cała kupa przewaliła przez podwórze, klepał Gasia i karmił go resztkami, dobytemi z czeluści swoich kieszeni, poczem obaj puszczali się w drogę. Klimek łagodnym był i figle nasze przyjmował obojętnie, spokojnie; ale niech ręka Boska broni, żeby mu kto psa trącił. Wpadał wtedy w taką złość, że aż siniał cały i z oczyma na wierzch wysadzonemi rzucał się wprost do gardła.
Zwaliśmy go brytanem, o co się nie gniewał.
— Żebyś mnie, kpie jeden, nazwał swojem przezwiskiem, tobym cię zamalował! Ale jak psiem przezwiskiem mnie nazywasz, to i owszem! Wolę ja być psem, niż takim, jak ty, błaznem!
To słówko błazen, raz wraz na języku miał; kochał nas jednak i dobrym był kolegą, a kiedy który z chłopaków chorował, to prosto ze szkoły do niego szedł, choć w domu kasza mu stygła.
Stasiek i Franek wychodzili razem, trzymając się za szyję i bose nogi tak pod miarę stawiąc, jak żołnierze w marszu. Kto ich zdaleka widział, mógł myśleć, że jeden idzie, tak im to składnie szło. Bardzo ze sobą trzymały te chłopaki. Nazywaliśmy ich «majstry», a to z tej przyczyny, że nade drzwiami Staśkowego ojca był szyld:

«Kowalski, majster stolarski,»

a nade drzwiami Frankowego:

«Stolarski, majster kowalski.»

I Stasiek i Franek sierdzili się o to przezwisko, a że nieraz na udry z chłopakami szli, więc ich potem