Przejdź do zawartości

Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kulas rozczerwieniony, zły, dyszący, ona spokojna, żółtawa na twarzy, z ciemnemi, wymykającemi się z pod mizernej chustczyny włosami, z lekko otwartemi ustami.
Ale nieprawda! Już nazajutrz siedzieli w ławkach naszej klasy, ona między dziewczynami na prawo, on między chłopakami na lewo, oboje z brzega, prawie tuż przy sobie, oddzieleni tylko wązką ścieżką przez środek izby ku tablicy idącą.
Już od połowy ostatniej godziny Julek oczyma strzygł, to ku drzwiom, to ku Bronce, jakby mierząc wzajemną ich od siebie odległość. Ale gdy dzwonek zabrzmiał, a on kajety i czapkę chwyciwszy, chciał przed nią, już Bronka biegła równym, lekkim krokiem, bez uśmiechu, bez słowa, czasem tylko bystremi, ciemnemi oczyma błyskając za siebie.
Wołały na nią dziewczyny, aż chrypły; nie odpowiadała. Wołały chłopaki — to samo; a że chuda była na podziw, przezwaliśmy ją «Kozą» — i tak już została.
— Czego ty tak tę Kozę gonisz? — pytałem nieraz przelatującego obok kulasa.
— A czego ona przedemną ucieka? — odpowiadał ze złością i biegł dalej.
I ona biegła, migając nagością chyżych nóg swoich i czerwienią chusteczki, aż jak iskra wpadła w czeluście Hamru, i jak iskra w nich gasła.
Ale inne dziewczyny chodziły tak, jakby im zależało na tem, żeby na przebycie drogi, jaka szkołę od «Bud» naszych dzieliła, zużyć jaknajwięcej czasu.