Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W krzyku spoiły się ich usta, i tak stali — niemi.
Młody żołnierz ocknął się pierwszy z tego upojenia. Wziął oburącz jej ciemną, podniesioną ku sobie głowę, odsunął nieco i patrzał. Patrzał długo, chciwie, pilnie.
— A cóżeś ty mi się tak wyciągła, Krysta? Cóżeś się tak zmizerowała?
Spłonęła nagłym rumieńcem, sypiąc iskrami łez ze spuszczonych rzęsów.
— Bez ciebie tak, Jantochna, bez ciebie!
— To ci tęskno było za mną?
— Oj tęskno, Jantochna, tęskno tak... jak bez tej wody! Jak bez tego chleba!
— Toś rada, żem się do ciebie wrócił?
— Oj rada, Jantochna, rada! Jakby mi się ta dusza własna wróciła!... Takam rada!...
— W chałupie wszystko dobrze?
— Wszystko, Jantochna, wszystko!
Stała przyciśnięta do niego, nie puszczając mu rękoma szyi; a i on nie puszczał jej głowy i patrzał w twarz, od której bił żar męki i szczęścia razem.
Milczał chwilę, poczem się ku niej pochylił, oczy w jej oczach utopił, i rzekł z cicha:
— A była ty mi tu wierna, Krysta?
Zadrgały jej rzęsy.
— Oj była, była, Jantochna!
— Tak ci Panie Boże dopomóż?