Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nicą probować-by można... Sprzężaj, jak się patrzy, krów cielnych dwie, jałowizna, piętnaście owiec, pobudynki... A to byłby całą gębą gospodarz! Do Krysty go też ciągnęło okrutnie. Wprost ogień od niej na niego szedł... Schylił się, podebrał starą pod kolana i w rękę ją pocałował.
— Toć ja rad, matko! — rzekł. — Toć ja jednej chwili rad! Niech mnie tu zaraz piorun trzaśnie, jeśli łżę! Jeśli dobrego pomyślenia nie mam! Żeby aby Krysta chciała!
Starą Karbowiaczkę udobruchała pokora przyszłego zięcia.
— Co nie ma chcieć? — krzyknęła. — Twoja w tem głowa, żeby cię chciała! A cóżeś to, nie chłop, żebyś sobie kobiety ujednać nie umiał? — Mówiła jeszcze, a już ją obawa chwytała, że istotnie może się Krysta uprzeć i nie zechcieć.
Więc jak stała, tak się z pięściami do łóżka zwróciła.
— Dałabym ja jej, zatraconej, żeby cię nie chciała!... Na leśne jabłko-bym sprała! Pierzynę-bym z niej ściągnęła! Z chałupy-bym wygoniła i z dzieciakiem razem! A toć-by ją Pan Jezus ciężko skarał za moją krzywdę... za mój wstyd na stare lata...
Podniosła fartuch do oczu i zaczęła szlochać, tając we łzach z onego gniewu, a urzewniając nad sobą i nad swoją dolą.
Krysta obracała niespokojnie głowę na poduszkach, z piersi jej dobywało się ciche jęczenie.
Błysnął Paweł ku niej raz i drugi okiem.