Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się pod zaczyn chleba dzieżę, poczem do ławy poszła.
— Albo je wszystko, albo i nie wszystko! — zagadała, oglądając swoje zakupno. — Harbata i harak je, wątroba i letkie je, kiszka je, mydło je, cukier je...
Odwróciła głowę do chorej.
— Wódki żem tylko garniec wzięła, ale tej lepszej. Gałki i cynamonu do zaprawy też. Sadła wzięłam solonego; będzie czujne w grochu. Golonkę też do barszczu kupiłam u Wąchacza godną! Dwa złote bez dziewiąci groszy dałam za nią. Jak mają być chrzciny, to niechże ta już będą!
Krysta stękała z cicha.
Podeszła do niej matka i u łóżka stanęła, głaszcząc chorą po rozpalonej twarzy ciemną i kościstą ręką.
— Cóż tak stękasz, córuchno, co? Cóż cię tak donagla?... Cóż cię tak, na to mówiąc, najbarzej boli?...
Krysta westchnęła ciężko.
— Oj, boli mnie, matko, boli! Oj, boli mnie, matko, serce o Antka, tak... że...
Nie dokończyła i zaniosła się płaczem.
Zafrasowała się stara, na łóżku siadła, i podparłszy brodę, kiwała przez chwilę głową.
— Co tobie, córko, Antek znów na myśli? Co tobie znów z Antkiem?... A on już pewno chudziak, ziemię gryzie! Dwa lata, córko, to ma swój czas! A toby się choć słówkiem odezwał, żeby żywy był.