Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i odrzuciwszy wstecz bałwany walące się za przeciwnym wichrem, wychwycił statek z śmiertelnego wiru i pchnął go tak potężnie, że statek, jak ptak, poleciał wierzchem prawie morza, aż, ciśnięty o ławicę piasku, utknął w niej, jak działowa kula i zarył się bokiem.
Natychmiast na brzegu powstał ruch, krzyk, zrobiło się zamieszanie, przerwano modlitwę, a Mère Toutaint, myśląc, że już po wszystkiem, upadła zemdlona.
Nie ratował jej nikt, bo wszyscy hurmem na ławicę biegli.
Jeszcze wszakże nie dobiegli do pierwszego rozwidlenia piasków, kiedy z pod pokładu rozkołatanej, rozpłaszczonej barki wynurzył się połowią ciała Père Toutaint; rozejrzał bacznie gdzie jest, zniknął i znów się ukazał, dźwigając na plecach długi, owinięty żaglem przedmiot, w którym na pierszy rzut oka można było poznać martwe ciało ludzkie.
Na ten widok, ci, którzy pierwsi biegli,