Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I znów buchnął skargą pomieszanych głosów i znów ustał i czekał. I znów odpowiedziała mu cichość...
Wtedy rozegrał się sam w sobie i rozśpiewał jak wicher i jak burza.
Oto przeciągają wiekami głosy milionowe, a jęk ludami idzie. Oto podają go czasy czasom, narody narodom, jako gorejącą pochodnię; od źródeł Eufratu, od prastarych przepaści bólu, podają sobie jęk, jako wielki naczelny ton życia. Nikt głosów nie zestraja, nie łączy. Jedne pałają gwałtownie, inne wznoszą się błagające, inne ugasają i mdleją w najcichszych westchnieniach. Chór łączy się i rozdziela nie wiedząc o sobie. Każdy duch śpiewa ból swój a nie wie, iż sam jest pieśnią. Czasem zerwie się głos lotny, głos prorocki, i jak wielki ptak obłąkany ślepo uderzy się o milczące gwiazdy — i spada. A za nim porywa się chór jęków, jako klucz żórawi, i nie doleciawszy pierwszych straży nocy — też spada.