Strona:Maria Konopnicka - Na drodze.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Michałek — zrobima cię wójtem, kiejżeś taki mądry!..
Franek idzie dalej, ni prędzej, ni wolniej, jakby nie do niego.
Wie on, że młodzi i starzy, ba, pastuchy nawet, wołają na niego „ty.“ Głupieniu nikt nie „dwoi“.
„My“ — to cząstka gromady, albo rodu, albo zbiorowego rozumu i mienia, to cząstka zbiorowego życia i zbiorowej siły. Ale „głupi“ stoi poza granicą rodu, mienia, pracy i siły. Od tego też jest głupi, żeby rozumu nie miał. On do siwego włosa, do grobowej deski w małoletności swojej trwa, rośnie najpierw, rośnie niby ta witka łoziny, potem się pochyla, pochyla, niby ten badyl płonny, ale nie dojrzewa nigdy.
Nie ma on też sobie za krzywdę żadnego przezwiska. Przywykł. Nie psuje mu to serca do ludzi, że tak albo tak na niego kto zawoła. Idzie między nich, oto i teraz, z wesołem okiem, z tęsknością jakąś, z przyjacielstwem w duszy. Owszem śpieszy się tak, jakby go tam rodzeni jego czekali, jakby mu się bracia ucieszyć mieli. Śpieszy się tak, jakby im sam co najkosztowniejsze dary przynosił i skarby jakie wielkie.
Nic innego przecież w ręku nie miał, tylko