Przejdź do zawartości

Strona:Maria Konopnicka - Na drodze.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I rondel... — szepnęła z wysiłkiem.
— Rondel?... — rzekłem równie cichym głosem.
Skinęła tylko ręką, głowa jej opadła na poduszkę, oczy się przymknęły.
Wyleciałem jak oparzony, trzymając czapkę w garści. W sieni spotkałem Felka.
— Słysz, ty — krzyknąłem mu w ucho. — I rondel, i moździerz, i żelazko, wszystko ci het przedajem!
— Siarczyste! — rozśmiał się Felek, i wyskoczył w górę na tę uciechę, trzasnąwszy się dłoniami po udach. Ten skok, to była najlepsza sztuka w całym repertuarze jego. Nigdy mu w nim dorównać nie mogłem. Rzucał się w powietrze tak łatwo, jak ryba w wodę. Zaraz też we dwóch polecieliśmy na Szczyglą, bo Felek ambitny był, i nigdy mi o włos przed sobą nie dał.
Ale maglarka nie chciała wielce ze mną gadać. Powiedziała, że jej rondel niepotrzebny a moździerz i żelazko ma swoje. Wyszliśmy oburzeni.
— Dzisz babę! — krzyknął Felek. — Rondel jej niepotrzebny! Taki rondel, jak nasz, i jej niepotrzebny.
Z błyszczącemi oczyma czekała matka;