Strona:Maria Konopnicka - Książka dla Tadzia i Zosi.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ckiego i tysiące ludzi, wtedy Kącki chwycił czemprędzej ten żarzący się lont, położył go sobie na dłoni i dopóty trzymał, dopóki ten całkiem nie zgorzał, a chociaż sobie rękę okrutnie poparzył, to nawet brwi z bólu nie zmarszczył! Ale fortecę i tysiące ludzi ocalił!
— Wiwat! Marcyś — zawołał Józio — dzielny z ciebie chłopiec.
— Maryniu! a ty co? — zapytał potem starszej dziewczynki, która dotąd milczała.
— Ja jestem Marya Malczewskiego — rzekła podnosząc główkę.
— Ale co znowu! Przecież to tak się nazywa książka, ale nie osoba — zawołał Józio. — To do niczego! to na nic!
— Jak sobie chcecie! A ja powiadam, że jestem, to jestem.
— No cóż, chłopcy? Dać orzechów czy nie dać? — pytał Józio.
— Ja tam orzeszków nie potrzebuję — rzekła Marynia z dumą. — Jestem Maryą Malczewskiego i basta!
— No to już sobie bądź! A jaka jesteś,