Strona:Maria Konopnicka - Hrabiątko; Jak Suzin zginął.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jedne tylko kosyniery trzymały się twardo, twarze mając nieruchome, skamieniałe jakby.
Raz jeszcze otworzył Suzin oczy, spojrzał po nas.
Spojrzenia tego nigdy nie zapomnę.
Zaczem wyprężył się, a wzniósłszy wysoko dla nabrania powietrza pierś nagą —
— Litwa niech żyje! — zawołał głosem wielkim — i opadł.
Rzuciliśmy się do niego...
Zgasł. Skonał.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Chcieli strzelcy unieść drogie zwłoki, kiedy ruszyły się ciężkim krokiem kosyniery.
— Nasz jest! — rzekł stary Jurkszta.
Nikt nie śmiał mu przeczyć.
Więc, odwróciwszy się ku swoim, krzyknął:
— Za-du-waj!...
I zaraz skrzyżowali drzewce kos, narzucili na nie choiny, a dźwignąwszy drogą głowę, złożyli ciało na ciemnej zieleni.
Słońce staczało się z horyzontu w ogromnych blaskach, kiedy zaduła w głębi boru surma sroga i żałosna, a pod jej przeciągłym jękiem podjęły kosyniery nosze i milcząc w bór poszły.