Strona:Maria Konopnicka - Hrabiątko; Jak Suzin zginął.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dobywał się z wyschłych gardzieli pod ogłuszającym hukiem i warkotem powietrza, które się trzęsło i grzechotało w sobie, jak gradowa chmura.
Ta jedna godzina wściekłej tyraljerki uczyniła w szeregach nieprzyjacielskich wyłom większy niż wszystkie poprzednie.
Była prawie że wygrana.
Pozycja nasza, mimo poniesionych strat, przedstawiała się dobrze. Z trzech sekcyj kosynierów dwie stały za linją strzelców w odwodzie, trzecia broniła bagien, gdyż powtórnej próby obejścia nas błotami zawsze jeszcze można się było obawiać.
A potem — bór!
Z borem, choć strzelcy w gorącości boju wystąpili dość znacznie w pole, byliśmy ściśle przez kosynierów złączeni. Kosami w bór wparci.
Sosny, buki, dęby stały za nami, jak potężne wojsko.
Każdy pień był żołnierzem, każdy konar bronią.
Dochodziła szósta, kiedy strzały nieprzyjacielskie zesłabły. Osiem godzin morderczej walki wyczerpały i tego żelaznego żołnierza. Jeszcze ogień karabinowy tęgo nas prażył, ale nie był głęboki, nie sięgał wnętrza kolumny. Zaczem dymy zaczęły się przecierać, powietrze ochłodło nieco, straszny huk w jego czeluściach rozchodził się coraz szerszemi, coraz bardziej zacichającemi kręgami.
Starszyzna galopowała teraz ku Staciszkom; młodzi oficerowie oganiali konno kolumnę.
— Do widzenia, panowie! — krzyknął porucznik Jaczynowski i celnem swojem przymrużonem