do mnie Suzin, odstępując od zatkniętej na granicznym kopcu lunety, przez którą wżerał się gorejącem okiem w rudy tuman niosącej się traktem kurzawy, skroś której gęsto błyskały sztyki[1] pod zachodnie słońce.
I nagle, zwróciwszy się do mnie, dodał serdecznie:
— Zastąp mnie, druhu, przy lunecie i rachuj przerwy w kurzawie. Tak ich się najłatwiej doliczysz. Rotami walą...
— Ja zaraz tu... Tylko list. Od rana list noszę, z opatrunkami dostany. Czasu nie było czytać. Bądź łaskaw... Ja zaraz...
Zaledwie jednak naliczyłem trzy przerwy, był już przy mnie. Pobladł, ręce mu trochę latały.
— Dziękuję! — rzekł, a głos mu się łamał. I po chwili:
— Matka pisze... Brat pisze...
— Zdrowi?
Nie odpowiedział, tylko pilno przez lunetę patrzeć zaczął.
— Walą... — mówił półgłosem, — okrutną kupą walą... Co tu ludzkiego życia... Boże! Boże!
Naraz odwrócił głowę.
— Brat, wiesz, w domu dotąd. Pisze »Gdyby to wiedzieć!«
Roześmiał się krótkim, przykrym śmiechem.
— Ha! Ha! »Gdyby to wiedzieć...« Ostrożny, co? A młodszy ode mnie... Rozumny... Co? A ja ci powiadam, Janie, gdybym wiedział, wyjdę cało ze
- ↑ Bagnety (rosyjsk.).