Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Trzeba nie mieć sumienia, żeby was tak wytrzymać!… No, Bóg wam zapłać, chłopcy!… I szczęśliwej drogi… A jeśli wam naprawdę nienajgorzej ze mną, to nie zaniedbujcie mnie po wakacjach, nie zapominajcie przez lato!
— Ja będę panu pocztówki przysyłał, do siódmej skóry!… Mam kolekcję śliczną! — zawołał Wojtek.
— Dziękuję, dziękuję… Zatem obiecujecie?
— Obiecujemy i cieszymy się!
— Niech was Bóg prowadzi i przyprowadzi!

IV.

Wakacje, wakacje pełne swobody, gwaru, zamętu, ciepła rodzinnego, bujnej natury w pełnym rozwoju lipca i sierpnia, i bujniejszej jeszcze w piersi siedemnastoletnich młodzieńców, minęły szybko, zostawiając wspomnienie jakby wesołej, serdecznej humoreski.
Bez przykrości jednak wracaliśmy do szkoły; Steczkowscy bowiem, renomowane łobuzy, uczyć się lubili, książka nie była nigdy dla nich postrachem.
Pan Turzyński przeszedł latem jakąś ciężką chorobę, schudł też bardzo i postarzał się, ale powitał nas z dawną serdecznością, zapraszając na stałe przesiadywanie w ogródku, z czego nie mogliśmy dostatecznie korzystać, gdyż początek roku szkolnego zbyt nas pochłaniał.
W szkole ubyło kilku kolegów, przybył zaś tylko jeden, Marjan Pawlikowski z sześcioklasowej