Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sześcioro najbliższych to okropne… — dodałem, zwracając się do p. Turzyńskiego.
— Ostatnim z tych sześciu ciosów była śmierć mojej matki staruszki… w sześć tygodni po ostatnim wnuku. Zawezwany telegramem pojechałem do Koła, gdzie mieszkała stale. Zastałem ją dogasającą, a przy niej daleką kuzynkę, która od dzieciństwa chowała się w domu moich rodziców. Dobra była i niezmiernie zdolna, ale zanadto rwała się do wszystkiego co nowe lub rozgłośne. Zapragnęła pójść na medycynę. Rodzice moi nie przeszkadzali. Pojechała Kocia do krewnych w Kijowie zdawać egzamin gimnazjalny, bo tam miało być łatwiej. Nieszczęśliwy to był pomysł… Wpadła tam w kółko ludzi rozpolitykowanych, ona sama gorąca głowa, rwała się do czynu, więc posługiwali się nią, gdzie się dało i nie dało… Aż dochrapała się więzienia, a potem zesłania… w Zakaspijskim kraju znalazła męża, Polaka, niejakiego Kolińskiego. On już stamtąd nie wrócił, a ona powróciła z synkiem i starganem zdrowiem, to też niedługo po śmierci mojej matki zmarła i ona… Ale wówczas w Kole, na pogrzebie mojej matki udało mi się namówić Kocię do zamieszkania z synkiem u mnie w Warszawie. Przystała na to, i byli mi oboje słodką pociechą w mojem sieroctwie i osamotnieniu. Robiłem co mogłem, żeby wyrwać ją ciężkiej sercowej chorobie… napróżno… Genio, jak to dziecko, pierwszą rozpacz przebolał prędko, ale została w nim tęsknota za matką i cześć dla