Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyglądając kogoś między tłumnie wysypującymi się przyjezdnymi, ale twarz jego nie miała tego wyrazu niepokoju i niepewności, jaki cechował ją wówczas, w Trenczynie. Przeciwnie malowało się na niej zadowolenie i błoga świadomość oczekiwanego szczęścia.
Henia spostrzegł przed sobą nagle, gdyż do ostatniej chwili osłaniał go tragarz, idący przed nim z wielką walizą na ramieniu.
— A jesteś, huncwocie!… Gdzież ciotka?…
— Zgubiłem po drodze.
— Pewnie zostawiłeś na peronie; wrócimy po nią, gdy fala podróżnych odpłynie.
— Słowo ci daje, że jej niema w Krakowie.
— Gdzież jest?
— Odwiozłem ją na trzytygodniową »nachkur« do Jastrzębia. Doktor powiedział, że to bardzo wskazane. Pomieściłem ją w wygodnym pensjonacie, zapewniwszy odpowiednią opiekę.
— Musiała być uszczęśliwiona!
— Ba, to gołębia dusza; ona cieszy się nietylko kilkudniowym pobytem w wygodnych warunkach, ale każdem malowanem menu i ozdobną, bibułkową serwetką przy deserze.
— O tak, ją nietrudno uszczęśliwić.
— A to bardzo miło… zwłaszcza dla mnie, dla którego jest to zupełną nowością.
— Nie odbierasz rzeczy?
— Poślę po nie z hotelu. Który tu u was hotel najporządniejszy?