Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szlochała coraz mocniej. Wzruszony tą rozpaczą umierającej, Tadeusz przylgnął ustami do jej ręki, nie mogąc powstrzymać łez.
— I Henio będzie szczęśliwy… ja go nauczę, jak być szczęśliwym — wyrzekł.
Patrzała na niego długo, potem podniosła rękę i wyszeptała ledwo dosłyszalnie:
— Pamiętaj!
Wejście felczera przerwało tę scenę. Pozwoliła zastrzyknąć kamforę, a potem coraz bardziej natarczywie zaczęła dopominać się o wnuka.
Na kwadrans przed przyjściem wiedeńskiego pociągu udał się Tadzio na dworzec kolei. Zdaniem panny służącej Henio miał z wszelką pewnością o tej godzinie przyjechać. Tadziowi serce biło jak młotem, gdy na długim korytarzu, wiodącym z peronu, zaczęli się ukazywać przyjezdni. Każdego młodego, eleganckiego mężczyznę, który zamajaczył w głębi, brał za oczekiwanego przyjaciela. Ku niejednemu rzucał się gwałtownie, niejednemu zajrzał w oczy wprost niedyskretnie, kilka razy zapytał:
— Czy pan Tarner?
Ale żaden z młodych ludzi, którzy przybyli, nie był Henrykiem, zresztą śledził za każdym; kazali się odwozić i odprowadzać do różnych will, żaden nie wymienił hotelu Hungarja.
Korytarz opustoszał, po peronie włóczyło się kilku tragarzy i jacyś żydzi z kwitami frachtowemi w rękach. Tadeusz obiegł kilkakrotnie dworzec,