Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ma nieczyste sumienie, ot co jest przyczyną złego wyglądu Henia — odzywa się babka z uroczystą miną.
— Cóż się stało? — zapytał się ojciec.
— Daj pokój, nie rób wymówek dziecku, kiedy tu tylko Stefka winna.
— Cóż zaszło?
— Wyobraź sobie, żona odkryła, że sprowadzała do ogrodu swojego chłopaka.
— Mlecznego brata Henia?
— Tak…
— No i co?
— No i narażała nasz dom, w który mógł taki dzieciak wnieść jaką zaraźliwą chorobę.
W tej chwili twarz Henia staje się smutna, tak smutna, że aż zastanawia to ojca.
— Lubiłeś bawić się z tym małym?
— Tak…
— On ładnie bawi się z tobą?
— Ślicznie…
— A w co się bawiliście?
— We wszystko: i w konie i w wojsko i w straż ogniową. Tadzio tak wszystko obmyśli, jak…, jak…, jak sam Kopernik, a bez niego to tak nudno w ogrodzie.
— Henio potrzebuje towarzystwa…
— Być może, ale dlatego nie mogę narażać go na niebezpieczeństwo choroby.