Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czy przyjdzie jej noc całą spędzić pod gołem niebem? Dreszcz ją przeszedł na myśl o tem. Podniosła się i zerknęła w głąb korytarza.
Profesor rysunków siedział na parapecie okna paląc papierosa. Wiedziała, że na parterze tylko to okno, oraz okna dwóch klas pustych w tej chwili, wychodzą na ogród. Kędy więc powróci? Komu da znać o swej obecności w tem miejscu w tak niewłaściwej porze? Łzy gorące spływały jej po twarzy, dreszcz wstrząsnął ciałem. Spojrzała na kamienicę, na parterze, prócz okna korytarza, jedno jeszcze, znacznie odleglejsze, odcinało się jasną taflą wśród ciemnej nocy, podeszła do niego, zapuszczając badawcze spojrzenie wewnątrz.
Był to nieduży pokoik malowany w niebieskie róże, wśród których wisiało mnóstwo fotografij, przeważnie starych, wypełzłych, zawieszonych w systematyczny deseń, duży obraz haftowany krzyżykami i blada akwarela, przedstawiająca ks. Józefa skaczącego do Elstery. Przed samem oknem, w świetle wiszącej lampy, przysłoniętej zielonym abażurem, siedziało dwoje staruszków. Biały jak gołąb dziadunio z włosami starannie na skroń zaczesanemi i biała jak gołąbka babunia w czepeczku, z loczkami zwieszającemi się przy uszach, byli bardzo zajęci grą w karty. Z całego tego staroświeckiego wnętrza i z postaci dwojga staruszków biło tyle ciepła i zaufania, wiało wspomnieniem białych dworków i czystych dusz, że