Przejdź do zawartości

Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A czyż tam stoi szafa?
— Stoi, ta oszklona ze starożytnościami.
— A prawda… Ktoś tam rozmawia.
— Przełożona z panną Trzecieską.
— Ojej, może o mojej dwójce… Wanda, schodź prędko, ktoś idzie!
Wanda zeskoczyła z koszy. Jakaś służąca minęła korytarz, idąc do sypialni.
— Wiesz mała, to doskonałe odkrycie — rzekła Wańdzia — jak będzie sesja, to ja tu stanę i będę słyszała, co o nas radzą…
— Fe, podsłuchiwać!
— Moja kochana, pro publico bono[1] to nawet — wiesz w „Tadeuszu“ dobry Wojski sprzątnął Płuta.
— A dobrze byłoby wiedzieć, kogo trzeba się strzec, a kto z nami trzyma.
— Zatem postanowiono: wieczorem, jak wszyscy już usną, zbierze się tu nasza liga na ucztę. A przy pierwszej sesji ja się poświęcam i tkwię choćby do północy na koszach pod drzwiami, podsłuchując jakie wyroki na was padają.
— No i na ciebie!
— No i na mnie, jak Bóg na niebie!

∗                         ∗

Cisza zaległa już sypialnię. Czternaście biało lakierowanych łóżek, czternaście niebieskich kołder w białem obramowaniu i czternaście główek na

  1. Dla dobra ogólnego.