Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bem idzie! Tęskniła ja tam za swoimi w pierwsze lata, myślała że pomrę, a najbardziej za Wańdzieńką. Wracać chciała, odwiedzić chciała, mąż mówił: szkoda pieniędzy — droga daleka, kosztowna, za rubla, dwa nie pojedziesz. I rację miał, skąpili my, odkładali tyle, że teraz Michał majątek w smoleńskiej gubernji kupił, czternaście tysięcy dziesięcin!… Mileńka moja, co tam za las, a co borowików, kobiałkami zagarniaj, a koromysłem odnoś… A jaka tam pasza w lesie i dla bydła i dla trzody! Musisz przyjechać, zaraz tam potłuściejesz!… Toż powiedziała ja do Michała: jak parasionki sprzedam, to do mojej siostry pojadę, a przedtem do mojej Wańdzieńki wstąpię. No i parasionków dużo sprzedała, pieniądze wzięła i dalej do mojej Wańdzieńki… No, pokaż-że mi się, powiedz jak pożywasz?
Wańdzia była formalnie ogłuszona szybką mową i śpiewnym akcentem ciotki. Nawet rymu ni razu dobrać nie zdążyła. Śmiać jej się chciało z rusycyzmów, stroju i przesady gościa, ale wiedziała, że nie wypada śmiać się ze starszych, przytem pani Samosieczyna spoglądała na nią z tak szczerą serdecznością i zachwytem, że uczucie wdzięczności i przywiązania do ciotki wzięło odrazu górę nad innemi.
Pani Samosieczyna postawiła przed sobą Wańdzię, kazała jej się obrócić dookoła, wzięła pod brodę, pogładziła po włosach i nagle wybuchnęła donośnym, choć krótkim płaczem.